literature

Rozwiane Zludzenia

Deviation Actions

MasterOfMajipoor's avatar
Published:
281 Views

Literature Text

Co to jest inność? Jeśli to prawda, że „ Człowiek jest wszystkich rzeczy miarą ” to tak naprawdę inność nie istnieje.
A jeśli inność to odstępstwo od normy. To co w takim razie jest normą?



Torin  obudził się właśnie, usiadł na łóżku i spojrzał na zegarek. Była dziesiąta rano. Potem przeniósł wzrok na ścienny kalendarz i aż podskoczył na łóżku. Były to przecież jego urodziny. Szybko ubrał się w rzeczy przygotowane przez mamę i zbiegł na dół na  śniadanie, ale zamiast śniadania na dole zastał rozpoczęte już przyjęcie urodzinowe. Kiedy wszedł do pokoju, wszyscy zaczęli mu składać życzenia, a mama wniosła duży urodzinowy tort. Kiedy stanął nad nim i miał już zdmuchnąć świeczki, nie wiadomo skąd pojawił się strach. Wyjrzał przez okno, ale niczego niepokojącego nie zobaczył, a uczucie strachu szybko odeszło w niepamięć. Kiedy po chwili wahania miał już zdmuchnąć świeczki, usłyszał głośny huk.

***

Chłopiec obudził się zlany potem, przez krótką chwilę leżał na posłaniu i nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest w obozie Armii Zbawienia oraz że znajduje się właśnie w baraku numer 5 razem z innymi małoletnimi żołnierzami walczącymi o wolność. Potem jeszcze krótką chwilkę leżał. Był pod wrażeniem tego snu. Dom, matka, ojciec i koledzy – wszystko jak żywe. W takich chwilach zdawał sobie sprawę, jak za tym tęskni i jak jest mu ciężko teraz, gdy ich nie ma i już nigdy nie będzie. Powoli najpierw podniósł się na posłaniu, a potem wstał.  W baraku jeszcze wszyscy spali. Nikogo oprócz niego nie obudziły odgłosy dalekich walk. Torin przeszedł przez barak i wyszedł na zewnątrz. Obóz ukryty w górskiej dolinie powoli budził się do życia. Żołnierze wychodzili z innych baraków, zaczynając nowy dzień zwykłymi czynnościami. Następowały zmiany wachty wartowników. Ci, co wstali wcześniej albo się myli, albo czyścili broń. Chłopiec poszedł opłukać twarz i zmyć z powiek resztki bolesnego snu i wspomnień. Ilość światła dziennego docierająca do obozu przez korony drzew i gdzieniegdzie przeciągniętą siatkę maskującą pozwalała mu stwierdzić, że ma jeszcze dużo czasu do porannej odprawy. Był zadowolony. Miał czas aby przemyśleć sen, uspokoić się i zapomnieć. Tak tego mu teraz brakowało, możliwości choć na chwile zapomnienia o tym wszystkim.
- Wszystkiego najlepszego z okazji jedenastych urodzin. – usłyszał za sobą znajomy głos.
- Gratulacje, masz doskonałą pamięć. Mi samemu prawie udało się o nich zapomnieć. – Sarkazmem bronił się przed wzruszeniem, ale Harolf zbyt dobrze go znał, aby dać się nabrać. Był jedyną osobą w obozie, która jeszcze pamiętała jaki był wcześniej i widziała go teraz. Obserwowała, jak zaczął się zmieniać po zbombardowaniu miasta, przyłączenie do dzieci ulicy no i teraz jego pobyt w „ Armii Zbawienia ”.
- Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. W końcu tacy jak ty lubią takie rzeczy, no wiesz dobrze się im to kojarzy i te inne sprawy. Po za tym to jedyna data jaką warto pamiętać, bo gdyby cię nie było tutaj to co ja bym zrobił? Nie miał bym z kim trzymać. – Harolf uśmiechnął się, lubił go czasami podrażnić w ten sposób. W końcu jakoś  musiał odbić sobie gorsze wyniki w strzelaniu.
- Tak, lubimy, ale jak jest to też dzień w którym traci się dom, to wygląda to już trochę inaczej. – Torin po wypowiedzeniu tych słów zupełnie stracił humor. Na swoje nieszczęście doskonale pamiętał ten dzień, mimo iż naprawdę pragnął o nim zapomnieć. Zapomnieć o domu, o tym, co znaczy rodzina, miłość. Byłoby mu łatwiej, tak jak Harolfowi i innym, którzy nigdy tego nie mieli. Mimo pragnień nie udawało mu się wymazać z pamięci dnia swoich dziewiątych urodzin. Skoro jednak mieli czas, to mogli usiąść sobie, oprzeć się o jedną z palm i porozmawiać o przeszłości. Nie o tej smutnej tylko, ale również o tych wszystkich zabawnych przygodach, które ich spotkały, mimo iż wtedy śmieszne się im nie wydawały.


***

Nikt nie przeczuwał wtedy zagrożenia, nikt nawet nie podejrzewał, że z pozoru niewielki konflikt polityczny, może przerodzić się w wojnę. Torin był wtedy za młody, by interesować się polityką. Wolał bawić się z kolegami, grać w piłkę, jeździć na rowerze. Nawet jeśli docierały do niego jakieś informacje, nie umiał ich odpowiednio zinterpretować. Po przyjęciu urodzinowym, wyszedł z domu. Poszedł na boisko, które znajdowało się niedaleko jego osiedla. Mecz w urodziny kogoś z paczki był ich tradycją, której złamać nie było można. Zawsze już tydzień wcześniej była umówiona godzina. Tym razem przyszedł sporo wcześniej. Chciał się rozgrzać przed grą. Jednak zanim zdążył zacząć, nadleciały bombowce i rozległy się odgłosy wybuchających bomb. Wojna wybuchła. Chłopiec odruchowo padł na ziemie, rękoma nakrywając głowę, mimo iż koło niego nie spadła żadna bomba. Kiedy odgłosy ucichły, podniósł się z ziemi i pobiegł w stronę domu. Jednak jego domu już nie było, pozostały po nim jedynie gruzy. Torin przez chwilę stał jak sparaliżowany, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Kiedy się otrząsnął z odrętwienia, zaczął szukać swoich rodziców. Niestety zalazł jedynie zmasakrowane ciała. Gdy je zobaczył, coś w nim umarło i pozostawiło po sobie czarną i bezdenną czeluść. Stał przez chwilę nad nimi i odszedł. Po chwili zaczął biec. Nie myślał dokąd, po prostu biegł. Nie zauważył kiedy wyszedł poza znane mu rejony miasta. Był  nieprzytomny, kiedy spotkał na swojej drodze Harolfa i inne dzieci ulicy. Potem nawet nie pamiętał, jak to się stało, że z nimi został. Pamiętał, że pytali. Ale o co? Tego już nigdy nie mógł sobie przypomnieć. Co odpowiedział? Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Ważne jest to, że z nimi został. Na krótki czas stał się jednym z nich, uczestniczył w zdobywaniu przez nich jedzenia, a wybuch wojny wcale im tego nie ułatwiał. Po pierwszym bombardowaniu przyszły następne. Miasto popadało coraz bardziej w ruinę, a on odkrywał nowy, zupełnie mu nie znany świat. Świat ulicy, brutalny i niebezpieczny. Jednak trwało to krótko. Po kilku tygodniach na ulicach zaczęli pojawiać się żołnierze z Armii Zbawienia. Zabierali oni dzieci z ulicy. Pewnego razu zabrali także całą grupę Harolfa i wywieźli ich do obozu położonego głęboko w dżungli. Torin i pozostali nie za bardzo wiedzieli, o co chodzi, jednak żaden z nich nie stawiał oporu. Niektórzy, wprost przeciwnie, uspakajali innych mówiąc, że słyszeli jak tam jest. Mówili o jedzeniu, ubraniach i miejscu do spania. Im więcej do szczęścia nie było trzeba.
Pierwszy obóz był przejściowy. Tam odbywało się szkolenie nowych rekrutów. Położony w gęstej dżungli był bardzo dobrze ukryty, pomimo swoich dość dużych rozmiarów. Znajdowało się tam kilka większych baraków do spania, parę magazynów z bronią i amunicją, większy dom komendanta obozu i barak medyczny. Pierwszego dnia dali nowym spokój z ćwiczeniami, pokazali im gdzie będą spać,  i dali kolacje. Tym najgorzej ubranym wydali jakieś lepsze rzeczy do ubrania. Większość dzieciaków była bardzo zadowolona z powodu ciepłego posiłku. Jednak następnego dnia już nie było tak dobrze. O wschodzie słońca nastąpiła pobudka i zbiórka przed barakiem. Wyjaśniono im zasady panujące w obozie oraz co będą robić przez następne kilka tygodni. Torin dowiedział się, że posiłki są wydawane o określonych godzinach trzy razy dziennie, w ramach ich szkolenia nauczą się obsługiwać broń, dbać o nią oraz uczestniczyć w zajęciach ideologicznych. Pierwsze zajęcia z bronią odbyły się zaraz po śniadaniu i trwały cały dzień, mimo iż używali uzi micro, to i tak część z nich z początku nie miała sił utrzymać jej w odpowiedniej pozycji podczas strzału. Jednak z czasem nabrali wprawy. Torin był jednym z najlepiej odżywionych chłopców i strzelanie nie sprawiało mu większych problemów. Musiał jednak poćwiczyć celność, gdyż jego początkowe wyniki nie były za dobre.
Pod wieczór odbywały się zajęcia ideologiczne. Z początku wzbudziły one bardzo duże zainteresowanie. Każdy wiedział co to jest broń, jednak już nie każdy rozumiał słowo ideologia. W ciągu pierwszego dnia pobytu dzieci w obozie powstało na ten temat mnóstwo teorii. Począwszy od tych, że jest to sposób przyrządzania jedzenia, po teorie o niewidzialności. Szybko jednak mieli się przekonać jak bardzo się mylą. Na pierwsze zajęcia przyszli o wyznaczonym czasie, nikt nie miał odwagi się spóźnić. Grupa licząca około sześćdziesięciu osób rozsiadła się w baraku i czekała na rozpoczęcie zajęć. Po kilku minutach wyszedł do nich mężczyzna w wieku około trzydziestu lat, niewysoki, o czarnych, krótko ściętych włosach. Kazał nazywać siebie bratem Sabirem i zaczął do nich mówić. Nakreślił im wizje świata doskonałego, gdzie każdy mógłby żyć w spokoju, gdzie nie byłoby dzieci wychowujących się na ulicy, gdzie każdy ma kochającą rodzinę, a zło i przemoc nie istnieją. Z drugiej jednak strony mówił o walce, o zemście i o tym, że krwią muszą zapłacić za szansę na stworzenie nowego, lepszego świata. Pomóc im w tym miał ich bóg i prorok, który sponsoruje ich walkę. Wszystkim spodobała się przemowa brata Sabira, zdawali się być nią upojeni i zachwyceni wizjami, jakie przed nimi roztoczył. Tylko Torin nie za bardzo wiedział, o co chodzi z tym kochającym domem. Przecież on taki miał, a jego  problemy zaczęły się wraz z wybuchem wojny. Podobała mu się z kolei bardzo ta część o zemście na ludziach, którzy zniszczyli jego dom. Tej nocy prawie cały barak nie spał, słychać było szmery rozmów. Jedni z przejęciem dyskutowali o tym, co przed chwilą usłyszeli, inni z kolei leżeli cicho na swoich posłaniach i układali sobie wszystko w głowie po cichu. Takie zajęcia odbywały się przez cały czas pobytu Torina w tym obozie. Po kilku tygodniach zakończyło się ich szkolenie i porozrzucali ich po różnych miejscach w kraju. Torin cieszył się, że trafił tam gdzie Harolf. Sam nie wiedział w jaki sposób zdążyli się wtedy tak zaprzyjaźnić.

***

Poranna odprawa zaczęła się tak jak zwykle. Było sprawdzenie obecności, wysłuchanie przemówienia komendanta i wyczytanie osób pełniących wartę w tym dniu. Po zakończeniu rutynowych czynności komandor powiedział, aby wszyscy żołnierze poniżej szesnastego roku życia zostali na głównym placu i zaczekali na sierżanta Trevena. Kiedy odprawa się skończyła, ci, co pozostali na placu, rozsiedli się na ziemi i zaczęli rozmawiać.
- Harolf wiesz o co chodzi? – zapytał się go Torin.
- Nie, a co się tak dopytujesz?
- Nic, tylko zazwyczaj ćwiczenia z bronią, jak już coś, to mamy w czwartki, a dzisiaj jest wtorek. Coś mi tu nie gra.
- Marudzisz pewnie znowu blendą, nam mówić byśmy nie wymieniali się między sobą narkotykami. Ostatnio dużo osób przedawkowało. – Harolf zaczął sprawdzać czy wszystko, w jego broni jest na swoim miejscu.
- Jak dają to czemu mamy się nie wymieniać? I tak nie mogę ich brać, więc niech choć ktoś inny skorzysta. – Po tych słowach oboje zaczęli się śmiać. Im przedawkowanie nie groziło. Narkotyki dawały zapomnienie którego tak pragnęli, dawały piękne sny, oboje tego doświadczyli jednak następnego dnia słono za to zapłacili. Cały dzień wymiotowali, mieli drgawki i gorączkę, nie wiedzieli czy ich organizmy tego nie tolerowały, a może trafiły im się źle przygotowane narkotyki. Jednak oboje tak się wystraszyli, że już nigdy więcej ich nie próbowali. Chęć zapomnienia była silna, jednak strach był silniejszy.
- Torin podnoś tyłek, sierżant idzie. – Harolf szturchnął śmiejącego się kolegę.
Sierżant poczekał, aż wszyscy ustawią się porządnie i kazał im iść na skraj obozu, w miejsce, gdzie zazwyczaj odbywają się ćwiczenia strzeleckie. Kiedy dotarli na miejsce, czekały już tam na nich żywe cele. Część z nich była już przywiązana do drewnianych kołków wbitych w ziemię. Reszta czekała w klatkach ustawionych nieopodal i pilnowanych przez uzbrojonych ludzi. Byli to w większości cywile, nieliczni byli wśród nich żołnierze we wrogich mundurach.
- Dzisiejsze ćwiczenia będą, nieco inne. – Zaczął wyjaśniać im sierżant. -  Musicie nauczyć się, że niewiernym może być każdy. Ci wszyscy ludzie są niewiernymi, a waszym zadaniem będzie wykonać na nich wyrok śmierci. Drugim celem tego ćwiczenia jest przygotowanie was do nadchodzących walk, które mogą się okazać decydujące o naszym zwycięstwie. A teraz, w szeregu zbiórka! Po kolei będziecie wychodzić i oddawać strzał.
Torin był ostatni w kolejce. Stał i patrzył, jak kolejne dzieci zabijają ludzi z zimną krwią. Był przerażony. Nigdy przedtem nie strzelał do nieuzbrojonych ludzi. Kiedy nadeszła jego kolej, wciąż nie wiedział, co ma zrobić. Stanął naprzeciwko kobiety, do której miał strzelać. Odbezpieczył broń, wymierzył, jednak nadal nie mógł oddać strzału. Ta obca kobieta wydawała mu się tak podobna do jego matki, że nie był w stanie pociągnąć za spust.
- Torin, co z tobą? Zasnąłeś tam! – Dobiegł go zdenerwowany głos sierżanta. W tym momencie, chłopiec udał, że celuje jeszcze raz. Jednak tylko odchylił delikatnie broń tak aby nie trafić i pociągnął za spust. Broń jednak nie wypaliła. Ponowił próbę z takim samym efektem.  
- Dziadostwo się zacięło. – Powiedział dla zachowania pozorów. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek taka sytuacja go ucieszy. Nim zdążył cokolwiek zrobić, podszedł do niego sierżant i uderzył go pięścią w twarz. Torin stracił równowagę i upadł na ziemię.
- Waszym podstawowym obowiązkiem jest pilnowanie, by broń była w dobrym stanie. Za karę przez tydzień nie dostaniesz narkotyku, kapujesz gówniarzu? – Był wściekły. Torin tylko pokiwał głową. Ciągle był oszołomiony po uderzeniu. – Alif dokończ to co zaczął Torin! – Prawie natychmiast z szeregu padł strzał, a kula trafiła w głowę kobiety.
W czasie powrotu do baraku, Torin bił się z myślami. Po raz pierwszy od początku pobytu w Armii Zbawienia, poczuł się w obozie obco i zaczął zastanawiać się czy walczy po właściwej stronie. Po raz pierwszy nie czuł też wdzięczności za to, że zabrali go z ulicy, dali jeść i możliwość zemsty. W tej chwili chciał stamtąd uciec, ale wiedział, że nie może. Nie jako żywy. Zastanawiał się, kiedy armia zaczęła strzelać do niewinnych ludzi, a nie starać się uwolnić kraj od wroga. Nie mógł wiedzieć, że wojna o której myślał niedługo miała się zakończyć, a Armia Zbawienia przygotowywała się do nowej. Tym razem przeciwnikiem miał być ten kraj, i jego nowy rząd. Kiedy tak szedł, poczuł na plecach silne uderzenie. Po raz drugi tego dnia stracił równowagę, jednak tym razem nie upadł. Obrócił się, aby zobaczyć napastnika.
- Czego ty chcesz, Alif? – Wycedził przez zęby.
- Myślisz, że nie widziałem jak  przestawiasz broń, aby nie trafić, ty niewierny psie. Ty tchórzu, nie zasługujesz na życie. – Alif zamachnął się, jednak Torin tym razem uniknął ataku. Byli w tym samym wieku. Normalnie Torin nie miałby problemów z pokonaniem go, jednak jeszcze nie doszedł do siebie po ciosie, jaki otrzymał od Trevena. Trzeci raz już zaatakować go nie zdążył. Harolf uderzył go w plecy tak, że upadł twarzą do ziemi.
- Alif, zostaw Torina w spokoju, bo największym tchórzem w obozie to jesteś ty. Zapomniałeś już, kto jako pierwszy zawsze wycofuje się z pola walki? Kto umie tylko strzelać do nieuzbrojonych ludzi, a jak zobaczy broń to chowa się i płacze. Torinowi nie wypaliła broń, słyszysz dupku? I lepiej sobie to zapamiętaj. – Alif spokojnie wstał i odszedł, jednak w jego oczach paliła się nienawiść.
- Dzięki. – Powiedział Torin do kolegi, kiedy już zostali sami.
- Uważaj na niego. Dla dodatkowej porcji narkotyku jest gotów zrobić wszystko, zresztą jak każdy. Może przysporzyć ci problemów.
- Kiedy zdążył się tak zmienić? Kiedy byliśmy na ulicy, był spokojniejszy. – Dziwił się Torin.
- Zawsze był z niego tchórz i donosiciel, tylko wtedy nie miał komu donosić. Z drugiej strony, tym razem ci się upiekło ale następnym może się nie udać. Czemu odchyliłeś broń? Ten strzał był przecież taki sam jak inne.
- Ale oni byli nie uzbrojeni.
- No i co z tego? – Zdziwił się Harolf.
- Tata zawsze mówił, że tylko tchórze atakują bezbronnych.
- No tak, ty znowu swoje zaczynasz. Lepiej uważaj, żeby następnym razem nikt inny nie zauważył, że chcesz spudłować, bo mogą cię wychłostać.
- W sumie to czemu ty na mnie nie doniesiesz. – Torin był wściekły na kolegę, że go nie rozumie.
- Bo i tak nie miał bym co zrobić z dodatkową porcją narkotyku, no i wolę mieć kumpla, który nie zwiewa na pierwszy odgłos strzału. – Harolf uśmiechnął się do kolegi.- Tak po za tym, to wiesz, że będziesz miał okropnego siniaka na twarzy? – Ku uldze Torina następne ćwiczenia się nie powtórzyły.


***

Nadszedł dzień wielkiej akcji. Plan akcji brzmiał bardzo prosto, jednak jego wykonanie było trudne. Kilka oddziałów miało się podkraść do głównego obozu komunikacyjnego wroga. Potem odczekać i jednocześnie przeprowadzić atak z różnych stron. Torin miał złe przeczucia w związku z tą akcją, ale nie chciał znowu słuchać, że jest tchórzem, więc się nie odzywał. Szanowny komendant Dowan  wygłaszał właśnie swoją mowę do wszystkich zgromadzonych na placu.
- Więc nadszedł dzień, do którego przygotowywaliśmy się od miesięcy. Dzisiaj, z pomocą żołnierzy z innych obozów, rozpoczniemy wielką ofensywę, przełamiemy i zniszczymy wroga. Teraz z imieniem Boga pójdziemy zgnieść niewiernych, nieposłusznych jego woli i nakazom.- Komendant mówił ale Torin go nie słuchał. Był zbyt przejęty. Do tej pory myślał tylko o zemście na mordercach jego rodziców, jednak w jego głowie przez ostatnie kilka tygodni powstało wiele pytań. Czy mordowanie niewinnych ludzi jest słuszne? Może wcale nie walczy po dobrej stronie? Może ta druga jest tą właściwą? Dlaczego strzelanie do niewinnych miałoby być dobre? Komendant jeszcze długo mówił, ale on już nie słuchał. Za głęboko pogrążył się w swoich myślach.
Kiedy powoli i ostrożnie, w małych oddziałach zbliżali się do miejsca akcji, dżungla wydawała się Torinowi mroczniejsza niż do tej pory, ale mimo to piękniejsza, bo idealnie oddawała jego nastrój. Do miejsca akcji było jeszcze daleko i aby do niego dotrzeć, musieli najpierw przejść przez ciąg kilku większych polan. Polany były ryzykownymi przejściami, zawsze otoczone przez zbitą i nieprzeniknioną gęstwinę, za którą mogło się kryć wszystko. Skoro jednak wróg miał się nie spodziewać ich ataku, to powinny być one w miarę bezpieczne. Młodzi tak, jak zawsze, szli na przedzie grupy, a starsi za nimi. Kiedy weszli na jedną z tych polan, rozpętało się prawdziwe piekło. Po drugiej jej stronie, zaczaił się wrogi odział. Byli sprytni i poczekali na to, aż większość oddziału Armii Zbawienia znajdzie się na polanie. Wtedy otworzyli ogień. Torin i inne dzieciaki padli na ziemię i otworzyli ogień w stronę, skąd padły pierwsze strzały, jednak ogień nie ustał. Byli na przegranej pozycji. Znajdowali się na otwartej przestrzeni bez możliwości ukrycia, ponadto nie widzieli wroga. Walka trwała kilka minut, po czym dowódca dał sygnał do odwrotu. Torin i reszta podnieśli się z ziemi i nie przerywając ostrzeliwania, zaczęli się szybko wycofywać z powrotem w gęstwinę drzew. Po oddaleniu się na sporą odległość od polany, dowódca szybko nadał meldunek o całym zajściu. Poinformował inne odziały o swoich trudnościach oraz, że nie będzie w stanie dotrzeć na czas. Następnie przeliczył ilość osób pozostałych w oddziale i zarządził marsz inną drogą. Torin dopiero teraz zauważył, że z ponad dwudziestu dzieciaków została ich tylko trójka. Zdziwiło go to. Był pewien, że zginęło co najwyżej dwóch. Co w takim razie stało się z pozostałymi? Oddział ruszył w kierunku wyznaczonym przez dowódcę, a on odwrócił się i ruszył z powrotem. Nie do końca wiedział, w jakim celu to robi. W jego umyśle kołatały się pytania, na które chciał znaleźć odpowiedzi. Jednocześnie bardzo się bał. Szedł powoli i bezszelestnie. Dojście z powrotem zajęło mu kilkanaście minut. Kiedy doszedł do polany, ukrył się w gąszczu na jej skraju i zaczął obserwować. Widok, jaki zobaczył przeraził go. Jego koledzy leżeli na ziemi, pilnowani przez kilku żołnierzy. Jednak nie to było najgorsze. W drugim jej końcu, kilku innych brutalnie znęcało się nad jednym z chłopców. Bili go, kopali, podnosili i przerzucali między sobą. Nieopodal nich leżało ciało dziecka zakatowanego chwilę wcześniej. Torin znieruchomiał, a w jego myślach pojawiło się tylko jedno słowo „mundury”. Przecież znał te mundury tak dobrze, widział je na paradach wojskowych w mieście. To były mundury wojsk jego kraju. I to miała być odpowiedź na jego pytania z ostatnich tygodni dni? Nie spodziewał się tego. Sparaliżowany i nieruchomy dalej przyglądał się scenie na polanie. Jeszcze rano był pewien, że jeśli zobaczy gdzieś tych żołnierzy, to ucieknie z tamtego obozu. Ale po tym, co ujrzał, nie wiedział co ma zrobić. Nie wiedział też, kiedy zdecydował, że musi coś zrobić, że musi im pomóc. Cicho i spokojnie przeładował swoje uzi. Rozwiały się wszystkie jego wątpliwości i dziecięce sny. Wiedział, że żaden z tych leżących na ziemi nie zrobiłby tego samego dla niego, ale już go to nie obchodziło. Skoro świat nie miał honoru, to on przynajmniej musi go zachować. Nie chce czuć odrazy patrząc na swoje odbicie w lustrze. Bo co warte jest życie, jeśli człowiek nienawidzi sam siebie? Słowa ojca, słyszane tak dawno, zaczęły nabierać w końcu prawdziwego znaczenia. Jedna szansa. Jak mu się uda, uratuje kolegów, jeśli nie, dowie się, która wiara jest prawdziwa. Odbezpieczył broń i wyszedł ze swojej kryjówki. „ No i kto mi teraz powie, że jestem tchórzem?” – przeszło mu jeszcze przez myśl nim otworzył ogień. A promienie zachodzącego słońca coraz słabiej oświetlały polanę...
Stara praca na konkurs szkolny którego tematem była innośc. Mam nadzieję, że jest to wersja pozbawina błędów jeśli nie to proszę o powiadomienie:) Poszukam tej poprawionej. I to chyba wszystko mam nadzieje, że się będzie podobac. Ktoś powiedział bym ją tu zamieścił, więc to robie.
© 2007 - 2024 MasterOfMajipoor
Comments1
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
FHyy's avatar
mimimi :3
ale kurrrcze...jednak nie przeczytam...tlumaczylam juz, z jakich powodow...